3 marca br., jak zwykle wieczorową porą, odbyło się wyjście pięćdziesięcioosobowej grupy Kostkowiczów do Teatru STU pod opieką p. I. Poręby, p. A. Zdanek i p. K. Kowalczyk na sztukę pt.: „Kolacja na cztery ręce” Paula Bartza, w reż. Krzysztofa Jasińskiego. Sztuka               w wyśmienity sposób opowiadała o spotkaniu dwóch wybitnych kompozytorów epoki baroku, Jana Sebastiana Bacha (Emilian Kamiński) i Jerzego Fryderyka Händla (Olaf Lubaszenko) w Hotelu Turyńskim w Lipsku. W rzeczywistości niestety spotkanie to nie odbyło się, choć było możliwe; Händel i Bach byli rówieśnikami, a przez pewien czas mieszkali 190 kilometrów od siebie (Weimar i Hanower).

Akcja sztuki dzieje się w 1747r., kiedy obaj kompozytorzy są doceniani, choć Bach tylko w rodzinnych stronach. Kolację finansuje Händel, który zazdrosny o pochlebne opinie krytyków o Bachu ma nadzieje onieśmielić go wykwintnością potraw, o których lipski kantor nawet nie miał okazji pomarzyć. Spotykają się więc w Hotelu Turyńskim, a usługuje im Schmidt (Maciej Miecznikowski) – „przyjaciel”, a raczej popychadło Händla. Angielski kompozytor  celowo przekręca imię Bacha, nazywając go Pachem; umniejsza ponadto jego rolę i geniusz jako muzyka (równolegle Schmidt wielbi go i podziwia). Wszystko to jest przeplatane brakiem manier stołowych Bacha, nazywanego przez Händla „tylko kantorem”, podczas gdy ten obżera się i upija winem (zgodne z faktami historycznymi).W drugiej części przedstawienia to Bach przechodzi do kontrataku, przezywając Händla [czyt. Hendla] Handlem. Po chwili znikają wszelkie pozory: obydwaj zazdroszczą sobie nawzajem tego życia, które posiadają. Händel – spokojnego życia, dzieci, żony, tego że nie musi „tarzać się z władzą na kanapie sukcesu”, udowadniać władzy że muzyka jest jej potrzebna. Bach – sukcesu, sławy na całym świecie.

Sztuka dzięki reżyserii Krzysztofa Jasińskiego zyskała nowy wymiar poprzez zastosowanie dzieł tych kompozytorów jako jej elementu. Zwykłe słowa: „Mam dość! Odchodzę!” wypowiedziane przez Schmidta zostają zastąpione odśpiewanym niemieckim „Ich habegenug!” na melodie recytatywu z jednej z kantat Bacha o nazwie: „Ich habegenug”. A to tylko jedno z „przemyconych” nawiązań; sztukę kompozytorzy kończą, grając „Passacaglię” Händla – utwór, który Bach lubił najbardziej. Właśnie dlatego polecam każdemu pójść, zobaczyć i usłyszeć ten emocjonujący dialog samemu.

Mateusz Francik, kl.3c

Zespół polonistów